Marta Skupińska – absolwentka psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim oraz Specjalista Psychoterapii Uzależnień na Uniwersytecie SWPS w Katowicach. Psycholog, Specjalista Psychoterapii Uzależnień w Centrum Psychologii Zdrowia Dormed, również psycholog w Ośrodku Pomocy Społecznej w Nysie.
Ewa Koralewska: Boimy się czegoś, co z pewnością się wydarzy: życie każdego z nas pewnego dnia dobiegnie końca. Umrzemy. Części osób w związku z tym towarzyszy taki lęk przed śmiercią, który może nam w jakiś sposób służyć. Część jednak doświadcza bardzo silnego lęku przed śmiercią swoją czy swoich bliskich. Jak ten lęk, który jest bardzo intensywny, może na nas wpływać?
Marta Skupińska: Temat lęku, także lęku przed śmiercią, jest dziś bardzo aktualny, biorąc pod uwagę to, co dzieje się na świecie. Gdy lęk jest adaptacyjny, to oczywiście mamy świadomość własnej śmiertelności, śmiertelności bliskich i niepewności co do przyszłości. Wiemy, że śmierć jest nieunikniona. Jednak bardziej staramy się żyć tu i teraz.
To, co z pewnością wzmacnia doświadczenie nadmiarowego lęku to brak pewnego oswojenia z tym tematem. A oswajać możemy go przez rozmowę, co wcale nie jest łatwe. Boimy się, że nie będziemy wiedzieli, co powiedzieć, jak zareagować na to, co powie czy o co zapyta ktoś inny. Lub też boimy się, czy będziemy umieć dać wsparcie komuś, kto być może właśnie przeżywa stratę. Rozmowa na temat śmierci to nie jest coś zwykłego, codziennego — raczej nie przychodzi nam do głowy, by porozmawiać o tym np. przy kawie. Mamy tendencję, by takich rozmów unikać, bo one są trudne i mogą powodować nieprzyjemne odczucia.
Przy tym wszystkim one są jednak bardzo ważne, bo mogą pomóc nam obniżyć poziom lęku. W takiej rozmowie możemy też przecież opowiedzieć o naszym lęku. Przyjrzeć mu się, obejść dookoła, nazwać, zobaczyć, co w nim jest trudnego, zmierzyć się z tym, co przeżywają i co myślą inni ludzie. Lęk zawsze będzie, ale już będziemy z nim zapoznani, będziemy wiedzieć, co się z nami dzieje, jakie emocje nam towarzyszą. To jest szczególnie istotne w przypadku dzieci. By w kontakcie z nimi nie uciekać przed tematem śmierci.
Mam wrażenie, że raczej chcemy dzieci przed tym tematem “chronić”. Wydaje nam się, że są na to zbyt małe, niedojrzałe. A przecież niejednokrotnie dzieci też doświadczają śmierci ważnych, ukochanych osób czy zwierząt. Prędzej czy później jej doświadczą.
Na początek taka dygresja. Lęk u dziecka pojawia się w różnych okresach i nie zawsze jest związany ze śmiercią. Jest np. lęk separacyjny, który jest — z naszej dorosłej perspektywy: nieuzasadnioną — obawą o utratę rodzica. Ale każde dziecko musi przez niego przejść, on jest etapem w rozwoju. Wtedy gdy np. rodzic wychodzi czy wyjeżdża na dłużej, możemy upewniać dziecko, że rodzic wróci. Lęk separacyjny pojawia się już u niemowlęcia, zwykle zanika w okolicach 2. roku życia, jednak jest nadal normalnym zjawiskiem w okresie 4-5 roku. Zdarza się jednak, że się przedłuża, nawet o kilka lat. Dziecko jest nadmiernie czujne lub reaguje bardzo emocjonalnie, silnym, nieadekwatnym lękiem, gdy nie ma kontaktu z rodzicem. Wtedy warto skonsultować się z psychologiem, by sprawdzić, na jakim etapie ten lęk się zatrzymał, co wydarzyło się w życiu dziecka, że nie minął. I pracować nad zdiagnozowanym problemem.
A jeśli chodzi o tzw. ochronę. Z natury jako rodzice chcemy dzieci chronić i to jest oczywiście potrzebne. Ale w przypadku śmierci, to może być złudne i zadziałać tak naprawdę jak pułapka. Bo my chcemy chronić, ale jednocześnie skazujemy dziecko na pozostanie w niewiedzy i w ogromnym lęku. A niestety jest tak, że czym większe milczenie, tym większe pole do dopowiadania sobie i szukania odpowiedzi na własną rękę, a co za tym idzie do narastania lęku.
Dzieci mają ogromną ciekawość, są otwarte, zadają mnóstwo pytań. I pytają też o śmierć. To może, ale nie musi, być związane z tym, co dziecko usłyszało czy zobaczyło w przedszkolu, szkole, w domu. Lub z jego aktualnym poziomem świadomości. A jeśli umarł ktoś bliski, z jego własnymi przeżyciami. I tak np. czterolatek ma już wyobrażenie śmierci, wie, że coś złego stało się tej osobie, ale nie rozumie jeszcze tego, że ta osoba nigdy już nie wróci. Na późniejszym etapie, gdy będzie mieć 5-6 lat będzie już wiedział, że to, co się zdarzyło, jest nieodwracalne, że już tej osoby nie ma.
W dziecku, które zetknęło się z tematem śmierci i ma w sobie nieoswojony lęk z nią związany, może pojawić się np. lęk przed zaśnięciem, bo np. mówimy czasem metaforycznie o śmierci, że ktoś zasnął. Może bać się koszmarów lub tego, że ktoś przyjdzie i je zabierze, bo też zdarza się dzieciom słyszeć, że np. Bóg kogoś zabrał. Mogą też pojawiać się fizyczne objawy lęku: bóle głowy, bóle brzucha. Dziecko może przejawiać trudne zachowania w odpowiedzi na lęk, czyli np. izolację od dorosłych, agresję.
Jeśli tematu śmierci w kontakcie z dzieckiem będziemy unikać, to ono dostanie taki przekaz, że o śmierci się nie rozmawia. Jeśli będzie dociekliwe, to będzie szukać treści np. w Internecie. I być może zobaczy drastyczny dla siebie obraz śmierci, z którym w danym wieku nie będzie sobie w stanie poradzić, co tylko nasili jego lęk. A rozmowa z rodzicem mogłaby ten temat pomóc oswoić w sposób bezpieczny i akceptujący.
Jak w takim razie rozmawiać z dzieckiem o śmierci?
Jeśli to jest rozmowa w odpowiedzi na pytanie dziecka o śmierć, to warto zacząć od sprawdzenia tego, dlaczego dziecko pyta. Czy coś się wydarzyło, że taki temat czy lęk się u niego pojawił? Czy coś mu się przypomniało a może coś zobaczył czy przeczytał i pyta z czystej ciekawości? Jeśli w tym momencie nie jesteśmy gotowi lub nie mamy warunków na spokojną, pogłębioną rozmowę, to warto dać sobie czas na przygotowanie. Umówić się z dzieckiem na rozmowę w konkretnym dniu. Ale bardzo ważne tutaj jest, żeby dotrzymać słowa.
Rozmawiając z dzieckiem, bardzo istotne jest niewzbudzanie fantazji. Lepiej powiedzieć wprost, w sposób konkretny, oczywiście w sposób dostosowany do wieku i z empatią wobec dziecka. Ale nie warto tworzyć bajek, odpowiadać jakoś “dookoła” czy uciekać się do wersji, które nam dorosłym wydają się lżej “strawne”, np. że Bóg zabrał. Fantazja od razu rusza i dopowiada kolejne opowieści, np. że Bóg wcale nie jest dobry.
Podobnie, gdy ktoś bliski choruje poważnie. Nie twórzmy fantazji, że na pewno wyzdrowieje, że istnieją leki na wszystko, lekarze zawsze pomagają i że wszyscy wychodzą ze szpitala. Skutek jest taki, że dziecko tworzy sobie nieprawdziwą wizję świata. Gdy ona się nie potwierdzi, to dziecko będzie zmagać się z ogromnym gniewem, zaprzeczeniem i walką.
Przemijanie i utrata życia jest czymś nieuchronnym. Każdy z nas na jakimś etapie życia najprawdopodobniej straci kogoś dla siebie ważnego. Co się z nami dzieje, jak przebiega proces żałoby?
Psychologia jako nauka mówi o tym, że żałoba ma swoje fazy. Koncepcje dotyczące ich ilości są różne. Te fazy też się często ze sobą mieszają i każdy człowiek tego procesu może doświadczać nieco inaczej.
Na początku przeżywamy ogromny szok, wstrząs, który objawia się otępieniem, niedowierzaniem i zaprzeczaniem śmierci bliskiej osoby. Dochodzi do tego niezależnie od tego, czy śmierć była nagła i niespodziewana, czy nastąpiła po długiej i ciężkiej chorobie. Choć w tym drugim przypadku natężenie tego szoku i zaprzeczania może być nieco mniejsze.
Gdy jesteśmy w zaprzeczeniu, to często wtedy wydaje nam się, że ktoś bliski wyszedł na chwilę, do pracy i wejdzie zaraz do domu. Gdy dzwoni dzwonek do drzwi, to możemy mieć taką myśl, że właśnie wraca zmarła osoba. Na pewnym etapie jednak powinniśmy zrozumieć, że jej już naprawdę fizycznie z nami nie ma. Jeśli ta faza nie mija, to jest duże ryzyko, że doprowadzi do jakichś zaburzeń zdrowia psychicznego. Bo w zaprzeczeniu nie możemy być całe życie.
Co jeszcze się dzieje?
Takim kolejnym etapem jest żal, rozpacz, głęboki, intensywny smutek i tęsknota za zmarłą osobą. Często je czujemy, gdy mija już krzątanina związana z przygotowaniem do pogrzebu. Wtedy mamy taki moment zatrzymania i zastanowienia się, co naprawdę się z nami dzieje. Dociera do nas wtedy taka najcięższa z informacji: zostałam sama, tej osoby już rzeczywiście nie ma. Pojawia się wtedy mnóstwo wspomnień, żalu za wspólnymi planami czy rytuałami, których już nie zrealizujemy. Czujemy, że zaczyna nam brakować tego, co kiedyś było naszą codziennością. Brakuje tego, kto kiedyś ją wypełniał.
Na tym etapie pojawia się też gniew — wobec losu, Boga, czasem nawet wobec siebie. Mierzymy się wtedy z poczuciem winy, że nie zrobiliśmy nic więcej, aby zapobiec śmierci. Np. w przypadku bliskiej osoby, która zmarła wskutek choroby, wyrzucamy sobie, że mogliśmy poszukać innego lekarza, może wyjechać za granicę, by tam poszukać bardziej profesjonalnej pomocy. Jeśli w tym nie utkniemy, to z czasem godzimy się z tym, że nie mogliśmy już nic więcej zrobić.
Na tym etapie żałoby możemy wycofywać się z życia, izolować od bliskich, być drażliwi, czasem atakować innych lub siebie samych. Trudno jest nam funkcjonować w codziennym życiu, w bardzo prostych rzeczach, bo to jest czas, kiedy najbardziej cierpimy i opłakujemy straconą osobę. Bywa, że nie jesteśmy w stanie zająć się obowiązkami, gotowaniem, praniem, sprzątaniem, pracą. W pewnych ramach to jest w porządku, jednak i badania, i doświadczenie mówią o tym, że powrót do codzienności pomaga nam w przebiegu żałoby. Bo celem żałoby nie jest zapomnienie o drugiej osobie, tylko nauczenie się żyć bez niej.
W kolejnym etapie smutek jest dalej mocno obecny. Nadal obecne są też intensywne wspomnienia, które utwierdzają nas w przekonaniu, jak bardzo ta osoba była dla nas ważna i potrzebna. Pojawiają się irracjonalne nadzieje, że może jednak ta osoba nie zmarła, może doszło do jakiejś pomyłki. Funkcjonujemy w bezradności, beznadziejności, dezorganizacji życia. Wydaje nam się, że robienie samodzielnie tego, co kiedyś robiliśmy z utraconą osobą, nie ma żadnego sensu. Kwestionujemy wtedy w ogóle sens codziennych czynności. Może pojawiać się nastrój depresyjny, lęk przed tym, czy damy sobie radę bez bliskiej osoby, lęk przed własną śmiercią.
To jest zupełnie naturalne dla procesu żałoby. Bo to, co jest ważne w zrozumieniu procesu żałoby to to, że śmierć pozbawiła nas bliskiej relacji, która dawała nam celowość życia, poczucie sensu i bezpieczeństwa. I mimo szczerych chęci, gdy bardzo chcemy już nauczyć się tego nowego dla nas życia, to nie zawsze wszystko się udaje. Mówi się, że żałoba trwa około roku — u jednych być może krócej, u innych dłużej, ale na pewno nie warto przyspieszać jej rytmu. Bo takie “przeskakiwanie” może niestety spowodować jeszcze większe trudności psychiczne w przyszłości.
Czym kończy się proces żałoby?
Reorganizacją życia i akceptacją faktu, że tej osoby nie ma z nami i już nie wróci. Powoli zaczyna wracać równowaga zarówno w emocjach, jak i w życiu codziennym. Wszystko zaczyna powoli nabierać sensu. Wiemy, że jesteśmy ważni na tym świecie, potrzebni innym. Skala bólu powoli się zmniejsza.
Jeśli pojawiają się łzy, to one częściej już są nacechowane wzruszeniem, wdzięcznością dla tej osoby, miłymi wspomnieniami, radością, że ta osoba była w naszym życiu. Zobaczeniem na nowo tego, co w nie wniosła. Bo każdy człowiek coś nam daje, coś w nas zmienia, przekazuje pewne wartości, pozostawia jakąś cząstkę po sobie i oddziałuje na nas dalej, nawet jeśli nie ma go z nami fizycznie. Zawsze będzie w pamięci — nie zapomnimy o nim.
Tego obawiają się zresztą osoby, które czasem w trakcie żałoby trafiają do gabinetu psychologa. Pierwsza praca polega wtedy na uświadomieniu, że wyparcie i zapomnienie tej osoby nie jest celem terapii ani żałoby w ogóle. Ważne jest zrozumienie i poczucie, że mimo że zostaliśmy na tym świecie sami, to nie zostaliśmy bez tego, co osoba zmarła nam dała i czego nas nauczyła.
To bardzo kojące doświadczenie, które może płynąć z procesu żałoby. Czy wszyscy je zyskujemy?
Niestety proces żałoby nie zawsze się tak kończy. Czasem utykamy na jakimś etapie, np. w złości, zaprzeczeniu i trwamy w tej fazie złości długo, czyli np. ponad rok. Albo ta złość jest bardzo nasilona, destrukcyjna, nieadekwatna do naturalnego przebiegu żałoby. Może się przejawiać w silnej nienawiści do siebie, walce, np. ze szpitalem, próbach udowodnienia tego, że ta śmierć nie była naturalna czy przypadkowa.
Jeśli pojawią się jakieś zakłócenia w procesie przeżywania żałoby, to mogą rozwinąć się pewne zaburzenia. Najczęściej występuje depresja i zaburzenia lękowe. Ale mogą pojawić się też inne zaburzenia psychiczne, urojeniowe, schizofreniczne. Trudno mówić tu o jakimś wzorze, bo każdy człowiek jest inny i przeżywa żałobę inaczej. Czasem bywa tak, że człowiek miał pewne tendencje do rozwinięcia określonych trudności psychicznych, a ten nienaturalny przebieg procesu żałoby je po prostu wyzwolił.
Kiedy osoby doświadczające żałoby zgłaszają się po wsparcie psychologiczne?
Tutaj zwykle bliscy widzą, że coś dzieje się niepokojącego. Samemu, będąc w doświadczeniu żałoby, może być trudno zauważyć moment, bo to wymaga bardzo dużego wglądu w siebie. A bliskim ta lampka często szybciej się zapali, bo widzą, że np. przez wiele miesięcy utrzymuje się tak samo lub nawet bardziej intensywne napięcie, osoba jest długo w szoku, zaprzeczeniu, nasilają się trudne emocje, jej życie jest coraz to bardziej zdezorganizowane.
Jako bliscy znamy tego człowieka, który teraz przechodzi przez doświadczenie żałoby. Wiemy, jak funkcjonował do tej pory, jak reagował w kryzysie. I czujemy, że coś jest nie tak. Coraz mniej go poznajemy. Zauważamy, że coraz bardziej zaniedbuje dom, siebie, dzieci, obowiązki, izoluje się od ludzi i świata zewnętrznego. Lub przeciwnie — wchodzi bardzo mocno w pracę, na całe dnie.
Niepokojące może być też to, że minęło już kilka lat lub dłużej, a człowiek funkcjonuje tak jak w tym przysłowiowym pierwszym roku. Uczucia nie są już tak nasilone i intensywne, ale człowiek nadal między nimi balansuje, np. między bardzo dużym smutkiem, poczuciem winy, złością i to wpływa destrukcyjnie na życie tej osoby. To może oznaczać, że czegoś nie ukończyła. Nie zrobiła kroku do przodu, by zadbać o to życie, które toczy się teraz.
Jak wspierać bliskich, którzy właśnie przeżywają żałobę po stracie kogoś ważnego dla siebie?
Najpiękniejsze co możemy dać, to po prostu być. Ludzie są nam potrzebni. Oni dają nam siłę. Dlatego mówi się, że żałobę dobrze jest przeżywać z innymi. Nie każdy może, bo jeśli tracimy bliskich w starszym wieku lub mieszkamy z dala od rodziny, znajomych, to wtedy jest trudniej. Ale jeśli mamy bliską osobę obok siebie, chociaż jedną, to bardzo dobrze. Bo w żałobie co prawda pojawia się chęć izolacji, ale zawsze wiemy, że ten bliski człowiek jest i możemy z nim porozmawiać, spotkać, zadzwonić do niego, jeśli poczujemy potrzebę. A gdy zostajemy sami, to polegamy wyłącznie na swoim doświadczeniu, swoich emocjach i przekonaniach i czasem możemy się w tym pogubić.
Jak w takim razie towarzyszyć?
To, co możemy robić, to nie dawać rad czy pocieszeń typu “wszystko będzie dobrze”. My tego nie wiemy, a dla człowieka, który stracił kogoś bliskiego, to będzie przejaw niezrozumienia, bo dla niego wszystko właśnie straciło sens i trudno mu uwierzyć w to, że będzie dobrze. To może poskutkować raczej izolacją, a nie chęcią przybliżenia się do nas. Nie narzucajmy się też, nie sugerujmy, że ktoś nie powinien tyle płakać, nie unieważniajmy jego emocji, bo to nie doprowadzi do niczego dobrego. Najlepsza rzecz, jaką możemy zrobić, to stworzyć bezpieczną, ciepłą przestrzeń do przeżywania tej żałoby tak, jak ktoś ją przeżywa.
Jeśli decydujemy się dać komuś wsparcie, np. w postaci zapewnienia “zawsze, kiedy będziesz miała ochotę porozmawiać o zmarłym, to u mnie znajdziesz tę możliwość” to dotrzymujmy słowa. To jest bardzo istotne w relacji z osobą, której poczucie bezpieczeństwa uległo zaburzeniu. Jeśli nie spełnimy obietnicy, ona może poczuć się odrzucona.
Dbajmy też o siebie. Przede wszystkim nie przejmujmy procesu czyjejś żałoby na siebie. Współczujmy, rozmawiajmy, bądźmy, ale nie doprowadzajmy do tego, że my tę żałobę przeżywamy tak samo intensywnie jak nasz bliski. Zachowajmy bezpieczną odległość i nie zapominajmy o naszej codzienności. Sami borykamy się z różnymi swoimi wyzwaniami, a wspieranie bliskiej osoby wymaga pomieszczenia w sobie też tych trudnych uczuć, którymi ona się dzieli. A jeśli nasz stan się pogorszy, to tej osobie w żałobie też nie pomożemy.
Bądźmy w zgodzie ze sobą, bądźmy naturalni. Nie jest tak, że do osoby w żałobie musimy przyjść zawsze smutni czy wyciszeni. Przychodźmy tacy, jacy jesteśmy, wnośmy swoje życie. Dzielmy się też miłym słowem, uśmiechem, informacją o tym, co w naszym życiu wydarzyło się dobrego, co nam się udało. Nie koncentrujmy zawsze wszystkiego na żałobie, bo wtedy sami odciągamy tego człowieka od codzienności, do której niejako chcemy go przywrócić.
Towarzyszenie w czyjejś żałobie nie jest łatwe. I niemożliwe jest zrobić je bez tzw. “błędów”. O ile w ogóle możemy tu mówić o błędach, bo przecież jesteśmy tylko ludźmi. Nie ma złotej zasady “jak towarzyszyć”, która sprawdza się zawsze. Ale może to i dobrze, bo przecież, mimo że jako ludzie jesteśmy podobni, to każdy z nas przeżywa stratę na swój własny sposób.