Dorota Dyluś-Beśka – dyrektor Centrum Psychologii Zdrowia Dormed, certyfikowany psychoterapeuta i specjalista terapii uzależnień, superwizor, wykładowca, trener Polskiego Towarzystwa Psychologicznego i wieloletni współpracownik Instytutu Psychologii Zdrowia.
Ewa Koralewska: Przygotowując się do tej rozmowy, czytałam wywiady Justyny Dąbrowskiej ze znanymi psychoterapeutami pt. “Zawsze jest ciąg dalszy”. Padło tam takie sformułowanie, że psychoterapeuci żyją i pracują najdłużej. Wiedziała Pani o tym?
Dorota Dyluś-Beśka: O, nie wiedziałam o tym. To super, bardzo interesująca perspektywa (śmiech). Nie wiem, z czego to wynika, ale mogę powiedzieć, co w tej pracy jest pociągające dla mnie.
To jest zawód bardzo ekscytujący, dostarczający wielu bodźców i nieprzeciętnie rozwojowy. W psychoterapii nie tylko pomagamy klientom przepracować ich problemy, ale też przepracowujemy swoje własne. Klienci paradoksalnie pokazują nam, co my mamy jeszcze do zrobienia. My pracujemy na sobie cały czas, jesteśmy narzędziem tej pracy. To jest dla mnie związane z ciągłym przyglądaniem się nie tylko naszym pacjentom, ale sobie, a także ze zmianą siebie. Bardzo lubię tę pracę za ciągłe wędrowanie do przodu. Każdy człowiek, który przychodzi do gabinetu, jest dla mnie cudowną niespodzianką, odkryciem, każdy jest zupełnie inny. Czasem się mówi, że z depresją pracujemy w pewien konkretny sposób, ale my nie pracujemy z depresją. Pracujemy z człowiekiem, który depresji doświadcza w swój indywidualny, specyficzny dla siebie sposób.
W tej pracy nie ma rutyny?
Nie ma, absolutnie. To jest praca, która wymaga ciągłego rozwoju, superwizowania. Rutyna to nie jest element, który jest w tym zawodzie przydatny.
A co jest przydatne?
Przede wszystkim trzeba lubić ludzi i nie bać się bliskości. Terapia jest formą bardzo bliskiego kontaktu z innym człowiekiem. Bez relacji nie ma psychoterapii. Jako psychoterapeuci jesteśmy gotowi, by w takie bliskie relacje wchodzić. Bardzo pomocna jest również oczywiście empatia, to, że jesteśmy gotowi wyobrażać sobie, co przeżywa klient, próbować zrozumieć to, co się z nim dzieje.
Do gabinetu każdego dnia trafiają ludzie z bardzo bolesnymi historiami i przeżyciami, w których Pani uczestniczy w sposób zaangażowany, żywy. Ciekawi mnie, czy jest to obarczające. I jak w tym zadbać o siebie?
Higiena jest w tej pracy bardzo ważna. Na co dzień lubię odreagowywać poprzez ruch, codzienne aktywności na świeżym powietrzu. Dużo jestem w kontakcie i lubię ludzi, ale potrzebuję też przerwy i czasu, gdy jestem tylko ze sobą. Plus moje pasje. Uwielbiam podróżować, systematycznie wyjeżdżam na dłużej, odcinam się i ładuję się nową energią. Muszę też powiedzieć, że nie czuję się przez moją pracę jakoś bardzo obciążona. Oczywiście różne historie klientów chodzą mi głowie, ale nie w takim stopniu, że nie jestem w stanie żyć swoim życiem.
Jak to się stało, że została Pani psychoterapeutką?
Zaczęło się od tego, że zauważyłam, że ludzie do mnie lgną. Zawsze sporo jeździłam pociągami i zawsze ktoś się dosiadał i opowiadał, co mu na sercu leży. Kiedy dojeżdżałam na studia i chciałam się pouczyć na egzamin, to szukałam naprawdę ustronnego miejsca, gdzieś w samym kącie, nie utrzymywałam kontaktu wzrokowego… A i tak zdarzało się, że ludzie mnie znajdowali i opowiadali (śmiech).
W ogóle w swoim życiu miałam wiele takich doświadczeń, że byłam oparciem. W pewnym sensie wyćwiczyłam się w słuchaniu, w towarzyszeniu w trudnych momentach. A jednocześnie mam też wypracowane skuteczne sposoby radzenia sobie ze stresem, szukania rozwiązań i to też jest takim moim potencjałem, który przydaje się w tej pracy.
Wracając do pytania o to, jak to się stało, że zostałam psychoterapeutą, to muszę przyznać, że nigdy nie miałam takiego marzenia. Ale gdy w szkole średniej decydowałam, co dalej, to przyszło mi to do głowy i uznałam, że spróbuję. Zawsze chciałam też pomagać. I myślę, że dobrze mi wychodzi bycie z ludźmi, którzy mają jakieś trudności osobiste.
Co Pani daje największą radość w tej pracy?
W tej chwili jestem na takim etapie, że więcej uczę niż pracuję terapeutycznie. W swoim życiu zawodowym miałam kilka ważnych rozdziałów. Najpierw pracowałam z osobami uzależnionymi i współuzależnionymi. Mechanizmy psychologiczne, które związane są z uzależnieniem, mnie bardzo fascynowały. Później zajmowałam się terapią Dorosłych Dzieci Alkoholików i Dorosłych Dzieci z Rodzin Dysfunkcyjnych, co jest z kolei innym rodzajem psychoterapii, mocno związanym z trudnymi przeżyciami z przeszłości. Kolejny etap to szeroko rozumiana psychoterapia, służąca poprawie dobrostanu, zdrowia psychicznego, relacji itd. Gdy miałam już sporo doświadczenia terapeutycznego, zaczęłam zajmować się przekazywaniem tej wiedzy. Pracuję dla szkół psychoterapii, jestem też superwizorem. Aktualnie jest to aktywność, w którą jestem najbardziej zaangażowana i to mi przynosi ogromną satysfakcję.
A co jest najfajniejszego w uczeniu przyszłych psychoterapeutów?
O, ja to po prostu uwielbiam! (śmiech) Wydaje mi się, że umiem w klarowny sposób mówić o rzeczach skomplikowanych. A co mnie fascynuje? Zmiana. Gdy mam na początku grupę specjalistyczną to widzę, że dla wielu studentów wszystko jest nowe, trudne i wymagające, a po półtora roku mogę zobaczyć, jaki każdy z nich zrobił postęp. Jest w zupełnie innym miejscu niż na początku tej drogi! Bardzo lubię i bardzo czuję psychoterapię, fascynuje mnie przekazywanie wiedzy i dzielenie się moim doświadczeniem w tym zakresie.
A co jest dla Pani wyzwaniem?
Czas. Dużo się dzieje, kieruję firmą i sporo czasu poświęcam na organizację pracy w niej, zebranie kliniczne, pomoc terapeutom, prowadzę też zajęcia szkoleniowe w Warszawie. Poukładanie tego wszystkiego i znalezienie też czasu dla siebie jest dla mnie trudne. To jest właśnie największym wyzwaniem: bycie w harmonii z pracą, którą kocham i posiadaniem czasu dla siebie.
Planując rozmowy z zespołem Dormedu, przyszło mi też do głowy takie pytanie o książkę lub film, które są ważne w tej zawodowej drodze…
… ja chciałabym opowiedzieć o ważnym człowieku. To jest profesor Jerzy Mellibruda, u którego uczyłam się psychoterapii. Był moim psychoterapeutą, nauczycielem, a później, można powiedzieć, że właściwie byliśmy przyjaciółmi.
Jurek zmarł w zeszłym roku. Był człowiekiem, który uporządkował moje myślenie o psychoterapii i jeszcze bardziej rozbudził moją miłość do niej, a co za tym idzie miłość do człowieka. Bardzo mocno mnie uwrażliwił na to, że psychoterapia jest relacją, byciem z inną osobą, że to jest najważniejsze. I bardzo jestem mu za to wdzięczna. On kształtował mnie nie tylko jako psychoterapeutkę, ale po prostu jako człowieka. Gdybym miała powiedzieć, co najbardziej wpłynęło na to, kim jestem i jaka jestem jako psychoterapeuta, to na pewno to, co dostałam od Jurka.
Bardzo cenię też to, że on powierzał mi różne zadania, których ja się obawiałam. Gdy coś mi proponował, ja myślałam sobie: nie no, zwariował, co on robi… tym razem to już przesadził, naprawdę (śmiech). A on we mnie nie tyle wierzył, co był po prostu pewien, że dam radę. To dodawało mi bardzo dużo siły i potem okazywało się, że ja faktycznie potrafię to zrobić. W ten sposób przekraczałam różne swoje granice. Był również dla mnie ogromną inspiracją , jestem bardzo wdzięczna, że spotkałam go na mojej drodze.
Na zakończenie zapytam, czy do pracy psychoterapeutycznej można czuć się tak 100-procentowo gotowym?
Dla mnie ważnym momentem było to, że zaczęłam ufać swojej intuicji. To czucie i korzystanie z intuicji uważam za swój największy potencjał w psychoterapii, nie techniki terapeutyczne. Trudno mi powiedzieć, czym dokładnie ta intuicja jest, ale ona mi podpowiada interpretację tego, co się w psychoterapii dzieje i ułatwia patrzenie krok do przodu, znajdowanie tego, co by mogło być potrzebne i pomocne. Teoria, książki i techniki są ważne, bo trzeba mieć wiedzę i pewien zasób propozycji w pracy terapeutycznej, ale ufanie sobie sprawdziło się w mojej praktyce psychoterapeutycznej. I dało mi takie poczucie, że to naprawdę jest ta praca, która jest stworzona dla mnie. A ja dla niej (śmiech).