Marta Skupińska — absolwentka psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim oraz Specjalista Psychoterapii Uzależnień na Uniwersytecie SWPS w Katowicach. Psycholog, Specjalista Psychoterapii Uzależnień w Centrum Psychologii Zdrowia Dormed, również psycholog w Ośrodku Pomocy Społecznej w Nysie.
Ewa Koralewska: Jak to się stało, że wybrała Pani zawód psycholożki i terapeutki?
Marta Skupińska: W liceum zastanawiałam się nad tym, co chciałabym robić w życiu. Byłam na profilu humanistyczno-pedagogicznym, który już tak wstępnie mnie nakierował na szeroko rozumiane zainteresowanie ludźmi. I pamiętam, że był taki moment, gdy zdecydowałam, że tak, rzeczywiście — chcę pracować z ludźmi i chcę pomagać ludziom. Choć miałam też inne zainteresowania, np. fotografię, architekturę.
Gdy już wiedziałam, że chcę pomagać, to pierwszym moim pomysłem było zostać prawniczką. To była pomoc rozumiana jako niezgoda na niesprawiedliwość i walka o dobro ludzi. Dopiero potem pojawiła się psychologia. I muszę przyznać, że bardzo trudno było mi wybrać pomiędzy tymi dwiema opcjami. Nawet złożyłam dokumenty na oba kierunki studiów, licząc, że może los zdecyduje (śmiech). Ale tak się złożyło, że nie podjął tej decyzji za mnie, bo dostałam się na oba kierunki (śmiech). I właściwie w ostatnim możliwym dniu wybrałam jednak psychologię.
Ciągnęło mnie jednak do tego prawa, w toku studiów ukończyłam też studium psychologii sądowej. Pojawił się też taki pomysł pracy z osobami z trudną przeszłością, czyli z więźniami. Realizowałam praktyki w Zakładzie Karnym we Wrocławiu. Potem świeżo po studiach starałam się o pracę jako psycholog-funkcjonariusz służby więziennej również we Wrocławiu, co przed rozpoczęciem takiej pracy wymaga wielu testów sprawnościowych, psychiatrycznych, badań lekarskich itp. Proces ten trwał tak długo, że jak dostałam telefon o możliwości podjęcia pracy, to byłam w trakcie przeprowadzki do Nysy i odmówiłam, ale to nie oznacza, że kiedyś nie podejmę ponownej próby.
Zainteresowała mnie psychoterapia uzależnień, co zresztą w przypadku pracy z więźniami często się łączy. Problem uzależnienia od substancji psychoaktywnych jest spory w tej grupie. Zawód psychologa wiąże się z ciągłym rozwojem, dokształcaniem i różnymi specjalizacjami, co zresztą widać bardzo dobrze w gabinecie. Zwykle problemy pacjentów dotyczą różnych sfer, nie tylko jednej. Tak więc postanowiłam ukończyć szkołę psychoterapii uzależnień i tym także w Dormedzie się zajmuję.
Mam też doświadczenie pracy w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej jako psycholog. Ta praca dała mi ogrom wiedzy i możliwości praktycznego wsparcia ludzi w tym, z czym się mierzą. Bo są to i trudności emocjonalne, i przemoc, i uzależnienia, ale też choroby psychiczne, zaburzenia osobowości. To było dla mnie bardzo duże wyzwanie i niejednokrotnie wystawiało moją cierpliwość na próbę. Dużo się tam nauczyłam, jeśli chodzi o taką pierwszą pomoc psychologiczną, wsparcie i towarzyszenie w trudnościach, diagnozę, przygotowanie strategii dalszego leczenia.
Jakie wyzwania w pracy towarzyszą Pani na co dzień?
Każdy pacjent jest wyzwaniem. Bardzo dużą uwagę przykładam do tego, aby do nikogo nie podejść w sposób lekceważący i nie myśleć schematycznie. Każdy człowiek jest inny, mimo że przychodzi z podobnym problemem, co dziesiątki osób. Nawet w przypadku uzależnienia — każdy, kto się z nim boryka, funkcjonuje nieco inaczej, w nieco innym stopniu aktywują się u niego mechanizmy uzależnienia, inny jest też sam przebieg tej choroby. Mimo że czasem dostrzegam pewne podobieństwa, to każdy pacjent wnosi coś nowego i każdy uczy czegoś nowego. I myślę, że to będzie zawsze wyzwaniem w mojej pracy — aby każdego traktować indywidualnie i nie wpadać w schematy.
Kojarzy mi się to z dużą potrzebą bycia elastycznym.
Tak, elastyczność w pracy psychologa jest bardzo ważna. Zwłaszcza to, by pewne nasze osobiste przekonania, poglądy i wartości nie przesłoniły nam pracy terapeutycznej. Bo jeśli w tym aspekcie się jako terapeuci czy psychologowie usztywnimy, to może wydarzyć się tak, że będziemy próbować pewne własne kawałki przerzucić na pacjenta, choć on wcale tego nie potrzebuje. To jest zawsze zadaniem terapeuty, by jego prywatna perspektywa nie odgrywała roli w procesie terapeutycznym. Czyli, aby zadbać o to, by pracować na tym, co wnosi pacjent.
To bywa trudne, ale na szczęście mamy superwizje, możemy też wspierać się w gronie kolegów i koleżanek po fachu. Taka rozmowa zewnętrzna jest bardzo pomocna, bo drugi człowiek, niezaangażowany w proces z konkretnym pacjentem, patrzy z boku. Bez tych emocji, które towarzyszą osobom będącym w jego środku.
A czy emocje terapeuty mogą być w procesie terapeutycznym przydatne?
Mogą, bo one bywają też narzędziem w tej pracy. Niejednokrotnie, gdy czuję zdenerwowanie czy złość wobec jakiegoś zachowania pacjenta, które się ujawniło na sesji, to wnoszę to do terapii. Pytam, czy takie zachowanie spotkało już z podobną reakcją, czy ktoś zwrócił na to uwagę, czy pacjent ma świadomość, że tak może oddziaływać na inne osoby. I wtedy często mamy bardzo istotny temat do pracy. A zdarza się, że wcale nie jest to temat czy problem, z którym osoba przychodzi, ale po czasie okazuje się bardzo ważny w kontekście jego funkcjonowania.
Jakie jeszcze zasoby przydają się Pani w tej pracy?
Pamiętam takie obawy mojej mamy, z których dziś się już śmiejemy. Jako nastolatka wykazywałam dużą wrażliwość wobec tego, z czym ludzie muszą się zmagać, co przeżywają, jakich traum doświadczają. Nawet gdy oglądałam w telewizji reportaże typu “Uwaga”, to zdarzało się, że i łzy się u mnie pojawiały. I moja mama zastanawiała się, jak ja sobie z tą wrażliwością poradzę w zawodzie psychologa.
Dziś mogę powiedzieć, że ta wrażliwość, empatia i szacunek do tego, co przeżywa drugi człowiek, jest podstawą, bez której praca nie byłaby możliwa. Też jesteśmy ludźmi, mamy różne swoje doświadczenia życiowe i trudności, które nam pozwalają współodczuwać i rozumieć tę drugą osobę, która trafia do gabinetu.
Ważna jest też umiejętność słuchania i nieoceniania. I chęć do tej pracy. Mnie ona bardzo doładowuje energetycznie. Mimo że czasem jestem zmęczona, w biegu swojej codzienności, to gdy siadam w fotelu w gabinecie i zaczynam słuchać pierwszego pacjenta, to czuję jak ta energia do pracy, uwaga, chęć zrozumienia, wsparcia i dania narzędzi wzrastają.
Czy na Pani drodze pojawiła się jakaś ważna relacja a może ważny film lub książka, która w jakimś sensie nadała kierunek Pani pracy?
Bardzo ważna jest dla mnie przyjaźń z czasu studiów. Jest nas łącznie pięć przyjaciółek. Były przy mnie w różnych trudnych momentach i zawodowych, i prywatnych i wnosiły zawsze ogromnie cenne wsparcie i wiedzę. Nie były terapeutkami, bo to nie jest możliwe, ale ze swoją wiedzą psychologiczną zauważały i zwracały uwagę na to, co w moim rozwoju zawodowym może być cenne, jakie obszary są mocne, a jakie jeszcze warto rozwijać.
A czy praca psychologa coś w Pani życiu zmieniła?
Zmieniła dużo w podejściu do innych ludzi. Pokazała mi, że świat jest niesamowicie różnorodny i że moja perspektywa i pomysły na trudne sytuacje, nie są jedynymi możliwymi. Mówi się, że gdy się spotka trzech psychologów, to będą trzy różne rozwiązania tego samego problemu (śmiech). I tak jest, bo każdy z nas jest inną osobą. Staram się więc tę wrażliwość na różnorodność pielęgnować w sobie, a nie od niej uciekać i usztywniać się w jeden schemat funkcjonowania.
Zawód psychologa dał mi też bardzo duży wgląd w siebie. Nie wiem, czy gdybym poszła w innym kierunku, nabyłabym tyle wiedzy, także na własny temat. I tyle umiejętności interpersonalnych, które cały czas rozwijam.
Ta praca uczy mnie korzystać z nich, ale też mieć do nich pewien dystans, gdy trzeba. Powściągać nagłą chęć ratowania wszystkich wokół (śmiech). Rozumieć, że w domu nie jestem psychologiem, tylko partnerką. Dla rodziców — córką, a dla dziadków — wnuczką. Ważne jest dla mnie dawanie sobie możliwości bycia w tych innych rolach, bo wtedy mogę żyć w codzienności, która jest mi bardzo potrzebna. I mogę się cieszyć, że w niej jestem.