Nie mów, nie czuj, nie ufaj – trzy szkodliwe zasady współuzależnienia. Rozmowa z psycholożką Martą Skupińską

Nie mów, nie czuj, nie ufaj – trzy szkodliwe zasady współuzależnienia. Rozmowa z psycholożką Martą Skupińską

Nie mów, nie czuj, nie ufaj – trzy szkodliwe zasady współuzależnienia. Rozmowa z psycholożką Martą Skupińską

Marta Skupińska – absolwentka psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim oraz Specjalista Psychoterapii Uzależnień na Uniwersytecie SWPS w Katowicach. Psycholog, Specjalista Psychoterapii Uzależnień w Centrum Psychologii Zdrowia Dormed.

Ewa Koralewska: Czy da się nie zauważyć, że jest się osobą współuzależnioną?

Marta Skupińska: Niestety tak, da się nie zauważyć. Rodzinę, którą dotyka uzależnienie, “wciąga” tzw. mechanizm iluzji i zaprzeczenia. Wynika on z tego, że dla osoby uzależnionej substancja staje się najważniejsza: pomaga jej przetrwać w sytuacjach trudnych, radzić sobie z nieprzyjemnymi uczuciami. Taka osoba bardzo silnie będzie tej substancji bronić. W mechanizmie iluzji i zaprzeczenia uzależniony wierzy, że picie czy branie nie jest żadnym problemem ani chorobą, wszyscy wokół nie mają racji, a on ma to pod kontrolą i może w każdej chwili przestać. 

Osoba, które żyje w związku z osobą uzależnioną, niestety tym mechanizmem przesiąka. Też chce wierzyć w te historie i w to, że uzależniony ma wpływ na swój nałóg, że potrafi przestać. A dlatego, że we współuzależnieniu całą swoją uwagę koncentruje na osobie uzależnionej, wchodzi w ten świat i w tę iluzję. Nie ma tu znaczenia rodzaj nałogu, czy jest to uzależnienie od substancji czy od wykonywania różnych czynności, np. pracy, hazardu. Mechanizm jest taki sam.

Po czym można poznać, że osoba bliska weszła już we współuzależnienie?

Współuzależnienie jest utrwaloną formą uczestnictwa w destrukcji, a znakiem rozpoznawczym jest uporczywa koncentracja swoich myśli, uczuć i zachowań wokół osoby uzależnionej. Całe życie emocjonalne buduje się wokół pewnych trzech jakości. Pierwszą jest ból, który osoba uzależniona sprawiła w wyniku swoich destrukcyjnych zachowań. Drugą są oczekiwania, że będzie lepiej, a trzecią – przekonania, że osoba współuzależniona ma wpływ na partnera, musi mu pomóc, nie może się rozstać. 

Wskutek tego osoba współuzależniona zaczyna przejawiać specyficzne zachowania: nadkontrolne, nadopiekuńcze i nadodpowiedzialne wobec uzależnionego partnera czy partnerki. W opiekuńczości, odpowiedzialności czy kontroli nie ma nic złego, ale kiedy to już jest “za bardzo”, to zaczyna być niebezpieczne i niezdrowe. 

Kiedy jest “za bardzo” – jak te niezdrowe zachowania w praktyce wyglądają?

Osoba współuzależniona próbuje kontrolować mnóstwo spraw, na które nie ma wpływu. To, w jaki sposób uzależniony pije, ile wypija, z kim się spotyka. Zataja problem, żeby nikt się nie dowiedział albo, żeby jak najmniej osób wiedziało. Wciąga często innych w kontrolowanie uzależnionego, przekonuje ich, by z nim porozmawiali, nakłonili, by przestał. Często też opiekuje się partnerem pod wpływem alkoholu czy innych substancji, odprowadza do łóżka, podaje jedzenie, sprawdza, czy oddycha, czy się nie zakrztusi. Ratuje z różnych opresji, płaci mandaty, usprawiedliwia przed innymi, gdy uzależniony trafił na izbę wytrzeźwień lub zachował się nieodpowiednio czy destrukcyjnie wśród znajomych. 

Podsumowując, to jest ogromna i bardzo obciążająca praca emocjonalna, w której traktuje się uzależnionego jak małe dziecko. Tylko to nie jest dziecko, a osoba dorosła. I to nie jest zdrowa pomoc, mimo że osobie współuzależnionej wydaje się, że robi wszystko, by wyrwać bliskiego z nałogu.   

Co byłoby w takiej sytuacji zdrową pomocą? Jesteśmy przecież w bliskiej relacji, kochamy tę osobę, zależy nam na związku i na utrzymaniu rodziny. Ale jak pomagać mądrze, by nie wejść w mechanizmy i schemat działania współuzależnienia?

Odpowiem tak: zacząć skupiać się na samej sobie. Osoba współuzależniona też jest w tej rodzinie i też potrzebuje pomocy. We współuzależnieniu są takie trzy niepisane zasady: nie mów, nie czuj, nie ufaj. One tylko pozornie chronią, a w rzeczywistości przynoszą wiele szkód.

Nie mów o tym, co się dzieje rzeczywiście w domu to tworzenie pozorów idealnej lub dobrej rodziny. To wszystko być może pięknie z zewnątrz wygląda, ale w środku jest destrukcja i cierpienie. Dobrze by było nie zatajać tego, a otwarcie mówić o problemie, który jest w domu. 

Dalej mamy nie czuć, czyli nie mówić tego, co czujemy w związku z piciem tej osoby czy innym nałogiem. Odwracamy tę zasadę i próbujemy zacząć kontaktować się z tym, co ja czuję w związku z piciem, graniem czy braniem narkotyków przez drugą osobę. 

I ostatnia zasada: nie ufaj nikomu, bo doznasz krzywdy. Czasem osoby mają takie obawy, a nawet realne doświadczenia, że powiedziały i nie zostały zrozumiane. To jest częste w przypadku kobiet, od których społecznie oczekuje się, że będą trwały przy partnerze, zrobią to dla dzieci, będą trzymały rodzinę, więc boją się krytyki, jeśli tego nie robią. Ale dobrze byłoby znowu zadziałać przeciwko tej zasadzie i zgłosić się do osoby całkowicie z zewnątrz, która ma doświadczenie w pracy z osobami współuzależnionymi, czyli np. do psychoterapeuty, psychologa czy do pracownika socjalnego. Można wtedy opowiedzieć o swojej krzywdzie, spojrzeć na swoją historię z perspektywy specjalisty, skupić się na sobie i z pomocą terapeuty przechodzić od zachowań nadkontrolnych, nadopiekuńczych i nadodpowiedzialnych do zachowań zdrowych. 

Jak takie zdrowe zachowania mogą w związku z osobą uzależnioną wyglądać?

Na przykład tak, że nie wylewamy alkoholu, nie kontrolujemy, gdzie osoba uzależniona idzie, z kim się spotyka. Ona jest dorosła. Pozwólmy jej wziąć odpowiedzialność za siebie. Nie chrońmy jej przed konsekwencjami, bo uzależniony musi zobaczyć, że są szkody związane z jego nałogiem. A w momencie gdy my go ratujemy, to nie ma możliwości zobaczyć tego, a my w ten sposób tylko wzmacniamy mechanizm iluzji i zaprzeczenia. Takiej osobie wydaje się, że ma wszystko pod kontrolą, nie ma żadnych problemów i nic złego nie robi. Porównuje się z osobami, które poniosły inne skutki w wyniku uzależnienia-np. odbywały karę w ZK, mają już zabrane prawo jazdy. A on świetnie sobie radzi. Ma co jeść, ubrania wyprane, a partnerka jak trzeba, to przypilnuje, zaopiekuje się lub wyratuje z trudnej sytuacji.

Czyli zaczynamy od zabrania komfortu trwania w nałogu? 

Tak. I od razu powiem, że to jest bardzo trudne do zrobienia, bo najpierw trzeba zrozumieć, że nie ratując, robimy coś naprawdę dobrego i pomocnego i dla siebie, i dla osoby uzależnionej. Nie ma w tym nic złego. A często w poczuciu winy pada z ust osoby współuzależnionej takie stwierdzenie, że partner jest przecież człowiekiem. Owszem, jest i zawsze będzie, ale mądra pomoc to nie jest chronienie przed skutkami nałogu. To nikomu nie pomoże.

To jest trudne zadanie też z tego powodu, że wymaga dużo cierpliwości i wyrozumiałości dla siebie, że może mi nie wyjść, że być może znowu wejdę w rolę opiekunki i ratowniczki. Ale może zamiast pięciu razy, zrobię to tylko trzy razy, a pozostałe dwa on poniesie konsekwencje. I to już będzie sukces. To jest ogromna wewnętrzna praca, ale ona też daje bardzo dużą satysfakcję i pewien rodzaj osobistego wyzwolenia. Robię swoje, plewię sobie np. w ogródku, cieszę się tą czynnością i nie sprawdzam tego, w jakim stanie partner wrócił do domu. On to on. Ja to ja. Ja mogę wziąć i biorę odpowiedzialność za to, co się dzieje u mnie. 

A poza tym, to w terapii osoba współuzależniona otrzymuje  dużą dawkę wiedzy na temat tego, czym uzależnienie jest i co jest ważne w zdrowieniu, na co ona ma wpływ: czyli np. nie picie przy osobie uzależnionej czy organizowanie bezalkoholowych uroczystości w domu. 

Jeśli nie mamy na to wpływu i uczestniczymy w uroczystości, na której alkohol jest, to można dać taką jasną propozycję: jak będziesz się gorzej czuł, czy będziesz odczuwał głód alkoholowy, to przyjdź, pójdziemy wcześniej do domu, pójdziemy na spacer, na basen czy zrobimy coś innego, co odciągnie cię od tego głodu. Osoba uzależniona powinna sama przede wszystkim zadbać o to i mieć swoje sposoby, ale osoba współuzależniona może w tym wspierać. Gdy wiemy, że drugi człowiek jest po naszej stronie i pomoże nam odciągnąć uwagę od substancji, to jest po prostu łatwiej.

Co jest częstym powodem zgłoszenia się do psychologa osób współuzależnionych?

Często jest to ogromne zmęczenie, brak energii, poczucie bezsilności, a czasem depresja lub stan bardzo bliski depresji. Dopiero na kolejnym, trzecim-czwartym, spotkaniu z taką wyczerpaną osobą pojawia się nagle wątek alkoholu, narkotyków czy hazardu u partnera. Problem nie jest jeszcze zwykle wprost nazywany, jest nadzieja, że może go wcale nie ma i nie jest tak źle, czyli jest duża wiara w te treści, które powstają wskutek działania mechanizmu iluzji i zaprzeczania. 

Bywa też, że osoby zgłaszają się z ciągłym bólem głowy, bezsennością, brakiem apetytu lub odwrotnie – kompulsywnym objadaniem się, zajadaniem tego chronicznego stresu, który we współuzależnieniu jest przecież notoryczny i przewlekły.  Napięcie jest ciągłe, bo w życiu z osobą uzależnioną, nawet kiedy jest chwila ulgi, której osoba współuzależniona bardzo wyczekuje, to zaraz za tym idzie lęk, że za moment to się skończy – partner znowu wypije/weźmie/zagra itd.  Jest też duża izolacja od rodziny i znajomych.

A co sprzyja rozwojowi współuzależnienia?

Badania pokazują, że współuzależnienie koreluje z osobowością zależną. To jest tak silne przywiązanie do drugiej osoby, że nie potrafimy bez niej funkcjonować, że to, co u nas się dzieje, jest zależne od tego, jak jest u drugiej osoby. Niskie poczucie własnej wartości też może być jednym z czynników, podobnie jak może nim być – ale nie musi – wychowanie w rodzinie dysfunkcyjnej, w której było uzależnienie, przemoc, zaniedbanie emocjonalne dzieci. 

W środowisku terapeutycznym funkcjonuje powiedzenie, że na dziesięciu współuzależnionych mężczyzn dziewięciu odejdzie z tej relacji, a na dziesięć współuzależnionych żon dziewięć w niej zostanie. Z czego to wynika?

Statystycznie to kobiety mają bardziej rozwinięte cechy opiekuńcze i empatyczne. W procesie socjalizacji nakłada się na nas kulturową rolę opiekunki i strażniczki domowego ogniska. Religia bardzo mocno to wspiera, mówi się przecież, że „każdy musi nieść swój krzyż”.

To wszystko tworzy ogromną presję na to, by trwać w szkodliwej relacji mimo wszystko i niczego nie zmieniać. Nawet jeśli ktoś wewnętrznie się z takimi oczekiwaniami nie zgadza, to trudno jest im się sprzeciwić, a zwłaszcza jeśli funkcjonuje w środowisku, w którym one są silne, np. w rodzinie tradycyjnej, wśród wierzących bliskich. 

Kto z nas nie słyszał przecież stereotypów o tym, że to kobiety powinny dbać o dom, dawać siebie innym, troszczyć się o to, by rodzina była pełna, bo dzieci potrzebują ojca, zostać dla tzw. “dobra” dzieci?

A jednak – w momencie, gdy mąż zajęty jest uzależnieniem, żona zajęta ratowaniem męża i trzymaniem rodziny w ryzach, kto zajmuje się dziećmi? Opieka i proces wychowania to są bardzo wymagające zadania, które wymagają przecież dużych zasobów psychicznych. 

Często te mamy resztkami sił opiekują się dziećmi, starają się jak najlepiej spełnić swoją rolę albo próbują je jakoś odseparować od tego, co dzieje się w domu i dziecko mieszka np. dłuższy czas z babcią lub kimś z rodziny.

Uzależnienie w ogromnym stopniu wpływa na cały system rodzinny i niestety osoba współuzależniona w pewnym momencie też musi się zmierzyć z tym, że jest częścią tego, co jej dzieci odczuwają i przeżywają w związku, z tym że wychowują się w rodzinie dysfunkcyjnej. Czasami daje to motywację do tego, żeby pracować nad sobą i coś zmienić, ale czasami niestety jest to krok do wycofania się, bo pojawia się kolejny raz poczucie wstydu. Pierwszy jest związany z tym, co dzieje się w domu, a drugi jest taki, że nie jestem zadowolona z tego, jak wypełniłam rolę matki, a przecież wydawało mi się, że robię wszystko, żeby było dobrze. Ten drugi stan niestety nikomu nie pomaga, a jedynie nakręca spiralę bezradności, poczucia winy i wyczerpania.

Jaki pierwszy krok warto zrobić, jeśli podejrzewamy u siebie syndrom współuzależnienia?

Zachęcam do tego, żeby dać sobie szansę i skorzystać z terapii indywidualnej i grupowej, którą również mamy w ofercie w naszej placówce. Zawsze mówimy: proszę spróbować, przyjść chociaż na parę spotkań, sprawdzić, jak się Pani poczuje, czy to rzeczywiście idzie w dobrą stronę dla Pani samej. Do terapii nikt nie przymusza, ale naprawdę warto dać sobie szansę.

Jeżeli potem mamy terapię indywidualną i grupową, to możemy naprawdę sporo czerpać dla siebie. Mamy grupę, a w grupie tkwi siła. Panie widzą, że nie są same, wspierają się wzajemnie, nawiązują relacje. I nawet jeśli początkowo zaczynają z przekonaniem, że to jest niemożliwe, żeby coś zmienić, to potem za parę miesięcy cieszą się z tego plewienia w ogródku, o którym mówiłyśmy. Wewnętrzna praca ma to do siebie, że tak naprawdę niezależnie od tego, ile zrobimy na terapii –  czy mniejszy czy większy kawałek – to zawsze będzie to pomocne. 

A jeżeli terapia nie jest na ten moment możliwa, to warto zacząć od realistycznego zobaczenia swojej sytuacji życiowej, zaprzestania brania odpowiedzialności za partnera i wzięcia jej za siebie. Byłoby super mieć w tym chociaż jedną bliską osobę, która będzie nam „dmuchać w skrzydła”. Będzie nas utwierdzać w tym,  że dobrze robimy. Mamy prawo dbać o siebie, powiedzieć “nie”, postawić granice, nie tworzyć pozorów idealnej rodziny i nie słuchać oczekiwań innych ludzi.