Małgorzata Nurkiewicz – mgr Pedagogiki Resocjalizacyjnej, Certyfikowany Specjalista Psychoterapii Uzależnień, Specjalista ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie, pracownik Poradni Terapii Uzależnień i Dziennego Oddziału Terapii Uzależnień Dormed
Ewa Koralewska: Jest Pani specjalistą psychoterapii uzależnień. Lubi Pani swoją pracę?
Małgorzata Nurkiewicz: Myślę sobie, że jestem szczęściarą. Robię to, co lubię. Nawet kiedy kończę urlop, to cieszę się, że wracam do pracy (śmiech). Oczywiście lubię wakacje, ale powrót do pracy wiąże się z ogromną ciekawością. Co słychać u tych osób, które zostały na chwilę bez indywidualnego kontaktu. Niektóre były w kryzysie, inne były w dobrej kondycji.
Bardzo lubię też pracę z grupami. Terapia uzależnień stwarza taką możliwość, bo podstawą jest tutaj terapia grupowa. Grupa daje bardzo dużo energii, zawsze pojawia się coś zaskakującego. Nawet jak czasami nie mam siły czy jestem zmęczona, to czerpię energię z grupy. Uczestnicy przychodzą mówią o sobie, ja zaczynam się wciągać. Potem osoby dyskutują między sobą, dzielą się własnymi doświadczeniami, wspierają się, wiele się dzieje.
Co się dzieje w terapii grupowej?
Na grupie można przepracować wspólnie wiele rzeczy, które trudniej osiągnąć w terapii indywidualnej. Np. asertywność. Jak ćwiczyć asertywność na terapii indywidualnej? Parę scenek można przećwiczyć. Ale czym innym jest reagowanie na grupie, bo kogoś np. kolega denerwuje i z tego powodu zastanawia się, czy nie zrezygnować z terapii. Wtedy ma okazję, by powiedzieć o swojej złości tej osobie, w bezpiecznej sytuacji, bo terapeuta pilnuje i koryguje by zrobić to poprawnie. Dużo możemy ćwiczyć na aktualnych sytuacjach, reagować na bieżąco.
Inaczej uczestnicy też podchodzą do informacji zwrotnych na temat swoich reakcji czy problemów, kiedy słyszą je od kolegów z grupy. To, co mówi terapeuta czasem łatwo jest zlekceważyć, pomyśleć sobie „a co ona tam wie, naczytała się i tyle”. A gdy usłyszy to od kolegi, który doświadczył podobnych rzeczy, to łatwiej to przyjąć.
Osoby w terapii muszą nauczyć się być swobodnej w relacji z innymi ludźmi, porozmawiać o głupotach, pośmiać się. Sama wprowadzam żarty, żeby uczestników ośmielić, rozluźnić. Ja zresztą też to bardzo lubię, więc robię to też trochę dla siebie (śmiech). A w grupie jest na to więcej przestrzeni niż w terapii indywidualnej.
A jakie są wyzwania w pracy z grupą?
Są sytuacje, gdy ktoś przychodzi na grupę pod wpływem i trzeba tę osobę wyprosić, a potem to omówić z grupą. Nie obgadujemy oczywiście tej osoby, ale omawiamy co czują obecni uczestnicy spotkania.
Czasami pracujemy z osobami, które poza uzależnieniem mają też inne choroby. I akurat w danym dniu ktoś ma zaostrzenie swojej choroby i jest w złym stanie psychicznym. Wtedy jest trudno dopasować treści i formę działań terapeutycznych, by zaopiekować się wszystkimi. Ale w tej pracy trudności jest zdecydowanie mniej niż dobrych momentów.
Domyślam się też, że nie wszystkim uda się pomóc. Jak Pani sobie z tym radzi?
Jest to jeden z trudniejszych aspektów mojej pracy – uczestniczyć w problemie danej osoby i mieć świadomość tego, jak długa i wyboista droga stoi przed pacjentem.
Czasami widzę kompletne nieprzygotowanie do podjęcia terapii. To może brzmieć szorstko, ale w takiej sytuacji terapeutycznym sukcesem jest to, że zepsuty został komfort picia danej osoby. Ona odchodzi z poradni, ale już ze świadomością problemu. Nie może sobie powiedzieć: nie jestem uzależniony, nic mi nie jest, piję tak jak inni. Już wie, że nie pije tak jak inni.
Wtedy już nie będzie jej tak łatwo sobie wytłumaczyć, że nic się nie dzieje, że ma picie pod kontrolą. Taka osoba szybciej wróci na kolejną terapię. I najczęściej za drugim razem jest już bardziej gotowa. Bo za pierwszym razem przyszła np. dla żony, dla dziecka. A potem już raczej przychodzi dla siebie.
Mam też świadomość, że ja jestem tylko drogowskazami na drodze wychodzenia z uzależnienia. Ta osoba jest sobie sama sterem. Przychodzi do mnie na godzinę raz na tydzień czy dwa. Potem sama będzie wprowadzać zmiany w swoim codziennym życiu, nie mam na to wpływu i nie biorę za to odpowiedzialności. Każdy będzie miał tyle, na ile sobie zapracował, ile faktycznie pozmieniał. Tyle, na ile był szczery i mówił o swoich trudnościach.
Są osoby, które rezygnują z terapii w trakcie?
Tak. Lub są z niej przez nas wyłączane. Terapia, jej rodzaj i przebieg zawsze powinien być dostosowany do obecnej sytuacji, z jaką boryka się uzależniony pacjent. Motywacja do utrzymania abstynencji i bycia szczerym przed sobą samym pozwalają pacjentom wykonywać kolejne kroki w ich trzeźwieniu.
Pamiętam taką jedną osobę, która została wyrzucona, ponieważ przyszła na grupę pod wpływem alkoholu. I ten człowiek zdenerwował się na mnie tak bardzo, że pojechał do ośrodka zamkniętego, żeby mi udowodnić, że on da radę. Po 7 latach poszłam na 30-lecie grupy AA i zobaczyłam go. Ucieszyłam się niesamowicie. On też czekał na to spotkanie, dopytywał, czy ja przyjdę, bo chciał mi pokazać, że mu się udało.
W swojej pracy styka się Pani z różnymi trudnymi historiami i przeżyciami osób, które się do Pani zgłaszają. Co Pani pomaga o siebie zadbać?
Przede wszystkim nasz wspierający zespół. Sporo daje mi też superwizja, gdzie mogę porozmawiać o swoich trudnościach w pracy, zrozumieć pacjenta i stworzyć strategię działania z osobami bardziej doświadczonymi ode mnie.
Kolejną możliwością odreagowania jest jazda autem do domu. Miałam okazję pracować 5 minut pieszo od mojego miejsca zamieszkania. Ale to trochę krótki dystans (śmiech). Tutaj wsiadam do auta i mam 20-30 minut jazdy do domu. Mam wtedy czas, żeby posłuchać radia, pośpiewać. Nikt do mnie nic nie mówi. Potem przyjeżdżam, gaszę silnik, wchodzę do domu, dzieciaki się ścigają, żeby mnie przywitać. Kot gdzieś pałęta się między nimi. To jest moment, gdzie już jestem w swoim życiu.
Co w tej pracy daje Pani radość?
W tej pracy jest sporo porażek. Ale momenty, gdy spotykam osoby, które już skończyły leczenie i chwalą się obecnymi sukcesami, to jest dla mnie ogromna radość.
Osoby, które podjęły leczenie i trwają w abstynencji zmieniają się też wizualnie. Mają nowe pomysły na siebie. Ich twarze jaśnieją, mimika się zmienia. Pięknie jest obserwować takie przemiany.
Czy na Pani drodze, pojawiła się ważna osoba, może ważny film albo książka, która była drogowskazem w tej pracy?
Jako nastolatka przeczytałam „My, dzieci z dworca Zoo”. To jest książka napisana z perspektywy osoby uzależnionej, która ma poczucie bycia w pewien sposób lepszą, odważniejszą od innych. Pojawił się we mnie jakiś rodzaj fascynacji. Z czasem jednak zaczęłam obserwować osoby zażywające z innej perspektywy. Zauważać bardziej sam problem, jaki niesie ze sobą uzależnienie niż “koloryzowaną wersję życia”.
A jak to się stało, że wybrała Pani ten zawód?
Zawsze interesowałam się psychologią. W podstawówce korzystałam z grupy wsparcia u pani pedagog, z którą zresztą bardzo lubiłam rozmawiać. Miałam też kontakt z osobami, które trzeźwiały i prowadziły profilaktykę uzależnień. Miałam okazję zaobserwować siłę terapii. Doświadczenia te sprawiły, że ostatecznie nie zostałam księgową (śmiech).
Czy coś się zmieniło w Pani sposobie patrzenia na ludzi i świat w związku z pracą terapeutki uzależnień?
Ja zawsze bardzo lubiłam ludzi. I to się nie zmieniło pomimo upływu czasu i pojawienia się nowych doświadczeń. Dla mnie nie ma gorszych i lepszych ludzi. Niezależnie od tego, ile kto ma na koncie, w co się ubrał i jakiej jest wiary.
Dzięki tej pracy uczę się ciągle czegoś nowego. Każdy, z kim mam kontakt, jest specjalistą w swojej dziedzinie. Pacjenci opowiadają mi o swojej pracy, więc uczę się różnych rzeczy, np. o tym, jak wygląda praca tatuażysty, kierowcy tira czy bycie szefem dużej brygady na budowie. Każdy z ludzi, których spotykam, ma też jakąś pasję, opowiada o ogrodzie, hodowli pająków czy o pieczeniu.
Dużo czerpię też takiej energii dla siebie, do życia po prostu. Widzę, jak czasami trudno jest wyjść z błędnego koła. Jak ludzie często doceniają coś co mieli, dopiero gdy to utracili. I często po sesjach mam taki moment, że siadam i doceniam własne życie.