Marta Teterwak – absolwentka psychologii na Uniwersytecie Opolskim oraz psychoterapeutka systemowa w trakcie całościowego 4-letniego kursu psychoterapii systemowej w Ośrodku Szkoleń Systemowych w Krakowie rekomendowanego przez Polskie Towarzystwo Psychiatryczne. Członek Polskiego Towarzystwa Psychologicznego oraz Psychiatrycznego. Pracuje w Poradni Opieki Psychologicznej dla Dzieci i Młodzieży podlegającej pod Centrum Psychoterapii Dormed – praca z dziećmi, młodzieżą oraz rodzinami.
Ewa Koralewska: W Dormedzie jedną z terapii, z której mogą skorzystać pacjenci, jest terapia w nurcie systemowym. Brzmi to nieco tajemniczo. Czym jest system i jak on działa?
Marta Teterwak: Reczywiście, to może brzmieć nieco tajemniczo, bo zwykle pacjenci słyszą o terapii poznawczo-behawioralnej lub psychodynamicznej. Rzadko do wyboru mają jeszcze terapię systemową.
Pojęcie systemu, które stoi u podstaw tego nurtu, wywodzi się z nauk biologicznych i z nich przeszło do kolejnych nauk, w tym do psychologii. W ujęciu psychologicznym system to zbiór osób, które działają na siebie nawzajem i tworzą dzięki temu zupełnie nową jakość. Jest to więcej niż prosta suma części. Śmieję się, że to trochę jak w cieście. Mamy różne składniki: jajka, makę, cukier. Ale opisanie samego smaku jajka nie odda nam smaku ciasta. I wracając do psychologii — opisując jedną osobę, nie poznamy funkcjonowania systemu, tego, jak osoby, które go tworzą, wzajemnie na siebie oddziaływają. A trzeba wiedzieć, że system nie działa linearnie, bo zachowanie osoby A wpływa na osobę B, a osoby B na osobę A. I kółko się zamyka.
Kto może być uczestnikiem terapii systemowej?
Jak słyszymy system, to myślimy zwykle o rodzinie i często rzeczywiście z rodzinami pracujemy. Ale nie tylko ona może uczestniczyć w terapii systemowej. Systemowo pracuje się również z parami oraz z pacjentem indywidualnym. System to jest pewna podstawa funkcjonowania człowieka — każdy w nas w jakimś systemie jest, czy to w miejscu pracy, czy w szkole, państwo to też przecież system. Trudno wyjść z systemu i z ról, które w nim przybieramy.
Jak pracuje się z systemem w terapii?
Skupiamy się na relacjach w systemie, a nie na poszczególnych osobach i ich indywidualnych trudnościach. Opowiem na przykładzie. Przychodzi rodzina z dzieckiem, u którego pojawiły się zaburzenia zachowania. Nie koncentrujemy się więc na takiej indywidualnej genezie tych zaburzeń u dziecka, tylko sprawdzamy, jak te zaburzenia wpływają na system rodzinny. I szukamy odpowiedzi na pytanie o przyczynę ich pojawienia się, ale w kontekście systemu. Czyli właściwe pytanie brzmi: jaka jest funkcja pojawienia się tych zaburzeń, czemu one mają systemowi służyć, jak poszczególni członkowie rodziny reagują na objaw?
System zawsze dąży do utrzymania homeostazy, czyli pewnych względnie stałych warunków i reguł. Wracając więc do naszej rodziny, dowiadujemy się, że mama zrezygnowała z pracy zawodowej i skupiła się na zajmowaniu się domem i dzieckiem, ojciec pracuje. W pewnym momencie ojciec traci pracę. To jest duży stres dla systemu, wymaga reorganizacji pewnych reguł. Ojciec włącza się nagle w zajęcia domowe i w wychowanie dziecka, mama podejmuje pracę. Zaczynają się konflikty w obrębie tej rodziny. I nagle dziecko zaczyna przejawiać trudności. I w terapii indywidualnej zajęlibyśmy się tym objawem, tj. trudnościami wyłącznie dziecka. A w terapii systemowej zastanawiamy się, czemu ten objaw służy. A służy zazwyczaj temu, żeby zatrzymać tych rodziców, aby się nie kłócili, a skupili na dziecku. Dziecko jest wtedy delegatem, takim skupiającym uwagę wyrazicielem tego, co w systemie nie działa. A kiedy już wiemy, co nie działa, to możemy zacząć nad tym pracować.
Jakie jeszcze założenia przyświecają terapii systemowej?
Przede wszystkim w nurcie tym staramy się, aby każdy miał przestrzeń do wypowiedzi. Stosujemy tzw. pytania cyrkularne, czyli kierowane do każdego z członków systemu. Tak, aby nikt nie był pominięty, a miał szansę wyrażenia swojej perspektywy. Zachowujemy zasadę neutralności, a więc jako terapeuci nie ujawniamy swoich wartości czy preferencji, aby żaden z członków systemu nie poczuł, że jesteśmy bardziej lub mniej po jego stronie.
Celem terapii jest poznanie systemu i pokazanie osobom w terapii, jak ich zachowania oddziałują na innych członków systemu i jak zachowania innych oddziałują na nich.
Czy w parze jest podobna zależność — że trudności są przejawem zaburzenia równowagi systemu?
Tak, oczywiście. Często zazdrość jest takim przejawem albo różne z pozoru niewytłumaczalne zachowania, np. kobieta czuje się opuszczona, mężczyzna rozdrażniony, zaczynają się kłótnie. Ale para nie ma pomysłu na to, skąd wzięło się to, że partner się zmienił w stosunku do nich.
W terapii mogą się zatrzymać, przyjrzeć temu z pomocą terapeuty, który kroczek po kroczku pomoże im do tego dojść. Jednocześnie nie ingerując za bardzo, aby partnerzy sami to zauważyli. Nawet gdy mamy cel terapeutyczny, np. nauka wzajemnej komunikacji, to i tak zawsze sięgamy trochę głębiej, szukamy różnych uwarunkowań, które doprowadziły do tego, że osoby doświadczają w danej relacji dyskomfortu. Pamiętając, że każdy z partnerów pochodzi z innej rodziny, w której zasady domowe czy wyznawane wartości mogły być skrajnie różne od siebie.
Co w tym pomaga?
Pomocne jest tworzenie genogramu rodziny do minimum 3 pokoleń wstecz. Nanosimy na niego takie informacje jak wiek, imiona poszczególnych członków rodziny, wykonywany zawód, jakość relacji: czy jest to związek bliski, bardzo bliski, konfliktowy, czy jest dystans między poszczególnymi osobami. System to nie jest tylko to, co tu i teraz. Terapia systemowa w pewien sposób sięga podstaw psychodynamicznych. Czyli przyglądamy się schematom, które pojawiły się we wcześniejszych pokoleniach, mitom rodzinnym, które w danej rodzinie krążą, np. takim, że nie możemy pokazywać emocji, bo to coś „robi” innym ludziom. Przeszłość pokazuje nam, jak pewne rzeczy przechodzą z pokolenia na pokolenie, jak powielamy pewne postawy naszych przodków. I trzeba je zauważyć, aby móc je zatrzymać. A przy okazji osoby w terapii mogą być trochę takimi detektywami rodzinnymi — mogą poznać lepiej swoją rodzinę. A dzięki temu lepiej zrozumieć siebie i bliskich.
Kiedy terapia jest już bardziej zaawansowana, to korzystam też z takich metod jak psychodrama czy rzeźba rodzinna. W psychodramie odgrywa się pewne sytuacje rodzinne. Dajemy sobie możliwość wyzwolenia wszystkich emocji, które są w danej sytuacji. Wtedy terapeuta ma pewien wgląd w relacje rodzinne, choć wiadomo, że w gabinecie panują warunki kontrolne i trudno jest pewne rzeczy zobaczyć bezpośrednio. Rzeźba rodzinna to natomiast taka technika, która pozwala jednemu z uczestników na poukładanie bliskich w przestrzeni w takiej konstelacji, w jakiej dana osoba czuje się bezpiecznie. Wtedy analizujemy, dlaczego ktoś znalazł się przy kim, a ktoś inny jest dalej, z czego wynika to ustawienie.
Jakie umiejętności są ważne w pracy terapeuty systemowego?
Bardzo ważna jest tutaj uważność terapeuty — na zachowanie każdego z uczestników i wzajemne relacje wszystkich członków systemu. Skupiamy się na pewnej hierarchii i rozkładzie sił, przyglądamy się temu, kto na kogo wpływa mocniej, a na kogo słabiej. Sygnałem może być np. kolejność wypowiedzi. Gdy ojciec wypowiada się pierwszy, to może być to informacja, że to on jest decyzyjny, mocniej wpływa na poszczególne osoby. Czasem pierwsze wypowiada się dziecko lub wytyka palcem rodzica i mówi mu, żeby to on się wypowiedział. Wtedy wiemy, że ta równowaga sił nie jest taka, jaka powinna być, że granice nie są we właściwych miejscach. Gdy bliscy to zauważają, można rozpocząć pracę nad zmianą.
Wyobrażam sobie, że uwaga terapeuty w trakcie sesji musi być bardzo wytężona, gdy musi skupić się na tylu różnych zależnościach, które pojawiają się w systemie.
Tak, to prawda. W szkole terapeutycznej, do której uczęszczam, nauczyłam się, że w sytuacji, gdy mamy więcej osób w terapii, np. dużą rodzinę lub rodzinę z małym dzieckiem, warto korzystać z pomocy koterapeuty, czyli drugiego terapeuty. Gdy dużo się dzieje, to nasza uwaga też czasem się rozprasza. A koterapeuta pomaga w takich momentach.
A wracając do innych umiejętności, to — tak jak w każdej terapii — bardzo przydaje się umiejętność nawiązywania dobrych, bezpiecznych relacji z każdym członkiem systemu, z którym aktualnie pracujemy. Empatia też jest pomocna. I czujność. Bo trzeba umieć się zatrzymać w pewnych momentach. Gdy widzimy, że jednej z osób jest naprawdę trudno, to aby nie skrzywdzić tej osoby, lepiej zatrzymać się przy niej, zrobić przestrzeń na przeżycie tego doświadczenia, niż pchać się do przodu z kolejnymi pytaniami.
A co pomaga nie zarażać się emocjami osób, z którymi pracujemy, a które są np. w silnym konflikcie?
Bywa to trudne. Dlatego istotna jest też taka uważność na siebie, na to, co dzieje się w nas samych, w terapeutach. W którym momencie czujemy się przeciążeni tym, co się dzieje w parze czy w rodzinie. Kiedy to odczuwam, to wiem, że w tym momencie muszę przerwać, aby te emocje drugiej strony nie odbijały się na mnie i mojej pracy. Pomaga świadomość moich własnych granic i nieprzekraczanie ich.
Staramy się też zatrzymać silną złość w danym momencie. Ale to też robimy w delikatny, spokojny sposób, aby ta złość nie zogniskowała się na terapeucie, bo to nie o to w terapii chodzi.
Co praca psycholożki i psychoterapeutki Pani daje?
To jest niesamowity rozwój osobowy, bo pacjenci bardzo często na nas samych wpływają. Ja jestem dość introwertyczną, zamkniętą w sobie osobą. To, co dali mi pacjenci to siła – żeby wyjść z tego swojego kącika, otworzyć się na ludzi, nawiązywać łatwiej relacje.
Ta praca nie polega tylko na dawaniu. To jest wymiana, w której bardzo dużo się czerpie od pacjentów. I pomaga w tym uważność, przyglądanie się temu, co się w nas pojawia i pracowanie nad tym. Terapeuci też są ludźmi. Też mamy swoje trudności. Czasem te same trudności przeżywa pacjent. I wtedy w gabinecie trzeba się zatrzymać, a w domu później nad sobą pracować (śmiech).
Jakie są wyzwania dla Pani?
Tak naprawdę wyzwaniem jest każdy nowy pacjent. Bardzo często mam jakieś wstępne hipotezy, pewien plan na terapię. Ale nagle pacjent przychodzi z czymś, co go nurtuje, boli, co nagle staje się ważniejsze niż cele i plany, które ustaliliśmy. I jak to zostawić? Ja nie potrafię.
Idę za tym pacjentem. To jest trochę tak jak na rozwidleniu dróg. Mieliśmy pójść w prawo, a idziemy w lewo. I zobaczymy, co się tam zdarzy. To jest właśnie to wyzwanie. My nie wiemy, co się stanie. Czasem później musimy się cofnąć do tej pierwszej drogi, ale czemu nie zajrzeć w tę nową? Choć adrenalina u terapeuty wtedy rośnie (śmiech).
Skąd wybór takiej ścieżki zawodowej?
To jest ciekawa historia (śmiech). Moim marzeniem była weterynaria i poszłam do technikum weterynaryjnego. Jednak gdy zobaczyłam, jak to wygląda od strony technicznej – fizyczności tej pracy, trudu, zapachu chemii do dezynfekcji – to zobaczyłam, że to nie jednak nie jest dla mnie.
Zrobiłam sobie roczną przerwę. A w przerwie sporo się działo. Miałam taką uważność i zobaczyłam, że ludzie często dzielą się ze mną jakimś fragmentem swojego życia, a mi to wcale nie przeszkadza i nawet staram się wesprzeć w pewien sposób. I pomyślałam sobie, czemu nie robić tego zawodowo. I tak trafiłam na psychologię. A w stronę psychoterapii systemowej skierowała mnie jedna z moich wykładowczyń, która pracowała w tym nurcie i z pełną pasją opowiadała o tym, jak pracuje z rodzinami, z dziećmi i parami. To był dla mnie taki kop, za który jestem bardzo wdzięczna.
Trudno jest zostać psychoterapeutą systemowym?
Myślę, że jednak tak. Nie jest tak, że przychodzimy z ulicy, zapisujemy się na listę i się szkolimy. Mamy rozmowę kwalifikacyjną, nie każdy przechodzi ją pozytywnie. Podczas 4-letniego kursu psychoterapeutycznego jesteśmy trochę jak na świeczniku. Jeśli coś jest niepokojącego w naszym zachowaniu, to prowadzący mogą z nas zrezygnować. Bo może to nie jest ten moment w życiu lub trzeba przejść terapię własną i dopiero wtedy wrócić.
A czy ta praca coś zmieniła w Pani sposobie patrzenia na świat i na ludzi?
Tak, sporo zmieniła. Zawodowo pracuję z dziećmi, a prywatnie jestem mamą. Te dzieciaki mocno mnie otworzyły na to, jaką jestem mamą i jaka ta rola jest ważna. Pracuję również z rodzinami i to też mi pokazuje, że zdarzają mi się zachowania, nad którymi warto popracować. Myślę, że bliscy także widzą, że im więcej pacjentów, z którymi pracuje, tym ja też jestem bardziej czujna na pewne rzeczy, może bardziej otwarta. Ale o to już by trzeba było ich zapytać (śmiech).