Marek Łabudziński – psycholog społeczny, profilaktyk, certyfikowany specjalista psychoterapii uzależnień. Specjalizuje się w pracy z osobami uzależnionymi lub doświadczającymi problemów w związku z używaniem różnych substancji psychoaktywnych. Szczególnie często podejmuje się interwencji profilaktycznych wobec dzieci i młodzieży związanych z różnymi zachowaniami ryzykownymi. Współpracuje z licznymi szkołami i placówkami terapeutycznymi na terenie województwa opolskiego. Jest współpracownikiem Centrum Psychologii Zdrowia DORMED w Nysie, ośrodka terapeutycznego Stowarzyszenia Monar w Graczach, prowadzi własny gabinet terapeutyczny.
Swoją wiedzą i dwudziestoletnim doświadczeniem zawodowym dzieli się poprzez prowadzenie szkoleń dla profesjonalistów – psychologów, pedagogów, wychowawców.
Ewa Koralewska: Jak rozpoznać, że dziecko lub nastolatek może być na drodze do uzależnienia lub już jest uzależnione od substancji psychoaktywnych czy też czynności?
Marek Łabudziński: Bardzo rzadko się zdarza, że rodzice zgłaszają się z rozpoznanym problemem uzależnienia. Raczej zgłaszają z podejrzeniami i z obserwacjami niewłaściwych zachowań lub radykalnych zmian zachowania dziecka w domu. Najczęstsze ich obserwacje to wzrost impulsywności, niestabilności emocjonalnej. Dziecko łatwo przechodzi ze stanów wyciszenia i tendencji izolacyjnych do ogromnej złości, konfliktów. Oczywiście na początku rodzice kładą to na karb dojrzewania. W momencie, kiedy to przekracza zdroworozsądkową granicę ich akceptowalności i ich norm domowych, to wtedy zaczynają się niepokoić.
Drugą kwestią jest radykalny spadek efektywności nauki. Odbija się to na ocenach, ale równie często na absencji szkolnej. Młodej osobie brakuje motywacji do działania.
Trzeci aspekt to jest funkcjonowanie domowe w obszarze dostosowania się do norm, jakie są w rodzinie, czyli np. każdy po sobie sprząta, jemy wspólnie posiłki, wychodząc z domu, mówimy mniej więcej, o której wrócimy.
Kolejnym sygnałem może być też tajemniczość, czyli zdecydowanie mniejszy kontakt, izolowanie się od domowników. To rzeczywiście idzie w parze z procesami okresu dojrzewania, bo nastolatkowie mają swoje tajemnice, o wielu rzeczach nie chcą rozmawiać z rodzicami. A rodzice coraz mniej o nich wiedzą: czym się interesują, z kim spędzają wolny czas i gdzie.
Piątym aspektem może być radykalna zmiana otoczenia, czyli np. dziecko jeździło konno, grało na gitarze, zawsze to bardzo lubiło, miało tam przyjaciół, a nagle przestaje się tym interesować. Zaczyna spędzać czas w innych środowiskach, o innych porach dnia i nocy. To najczęstsze zachowania, które towarzyszą wchodzeniu w proces uzależnienia.
Od czego najczęściej uzależniają się osoby, z którymi Pan pracuje?
Gdy zaczynałem pracować w zawodzie, ponad 20 lat temu, moją pierwszą pracą był stacjonarny ośrodek terapeutyczny, a dominującym klientem – narkoman w okolicach 30. roku życia uzależniony od polskiej heroiny podawanej dożylnie. Taki klient wiedział, po co przychodzi, a my bardzo dobrze znaliśmy jego model używania narkotyków.
Natomiast dzisiaj jest ogromna paleta substancji nielegalnych, w tym substancji zastępczych – tzw. „dopalaczy”, do tego jeszcze alkohol, tytoń. Najczęstszym wzorcem używania jest łączenie tych substancji, używanie zastępcze lub branie na przykład substancji stymulujących a później, żeby zasnąć, zażycie hamujących. Dominują osoby uzależnione od substancji chemicznych, natomiast rzadko kiedy mam do czynienia z osobą uzależnioną od substancji, która jednocześnie nie jest uzależniona od telefonu.
Przy czym ja jestem dosyć liberalny w diagnozowaniu uzależnienia od nowych technologii, biorąc pod uwagę, że to jest dziś środowisko życia nastolatków. Z klinicznego punktu widzenia to większość z nich jest uzależniona. Patrząc jednak na to, jak ten świat wygląda, jak młodzi ludzie mocno przekładają swoje funkcjonowanie społeczne w kontakty online, to jestem przekonany, że tego już po prostu nie odkręcimy. Trudno jest dziś myśleć o radykalnej redukcji udziału nowych technologii w naszym życiu. Skutecznym narzędziem byłaby profilaktyka i uczenie od najmłodszych lat racjonalnego korzystania z sieci.
Jak według Pana mogłaby wyglądać nauka rozsądnego używania Internetu?
Czytałem te mądre artykuły, mądrzejszych ode mnie specjalistów, że 3 godziny dziennie to wolno a 3 i 5 minut już nie wolno. A w tym wieku to wolno 28 minut, ale tylko takie strony. A takie już nie wolno… Osobiście stoję na takim stanowisku, że to jest nie do określenia. Jakby Pani miała mnie spytać, ile czasu taki 7-latek może spędzać przed ekranem dziennie, to bym powiedział: nie wiem.
Raczej musimy uczyć dzieci od najmłodszych lat tego, że jest sfera obowiązków i jest sfera przyjemności. Czymś innym jest korzystanie z nowych technologii dla obowiązków, a czym innym dla rozrywki. Zazwyczaj powinno być tak, że najpierw realizujemy obowiązki, a później przyjemności. Ale z przyjemności trzeba umieć korzystać i sobie je dozować.
Na pewno odradzałbym korzystanie z ekranów wieczorami, bo uważam, że dzieci powinny spać 8 godzin, a nie zaburzać czas odpoczynku. Natomiast absolutnie nie wyobrażam sobie takiego świata, w którym młodzi ludzie, nawet 6-latkowie, nie korzystają w ogóle z telefonów komórkowych.
Co decyduje o tym, że u dziecka rozwinie się uzależnienie?
Uważam, że ludzie uzależniają się od przyjemności, jest ona wspólnym mianownikiem wszystkich uzależnień, chemicznych i niechemicznych. Bez względu na to, jakie efekty wywołują w człowieku narkotyki, alkohol, różne zachowania, które mają potencjał uzależniający. Większość uzależnień zaczyna się w okresie nastoletnim, więc mówimy o ludziach, którzy przecież mają świadomość, że to, co robią, jest potencjalnie ryzykowne, niebezpiecznie i niesie ze sobą konsekwencje. Jednak coś jest w tym stanie takiego, że jest on bardzo atrakcyjny.
Branie narkotyków, nadużywanie telefonu jest wierzchołkiem góry lodowej. Tym, co wystaje ponad wodę, przykuwa naszą uwagę. Dla większości osób, niebędących terapeutami, zasadniczo chodzi o to, żeby został zlikwidowany objaw, czyli żeby człowiek nie brał narkotyków.
Natomiast mnie jako terapeutę interesuje to, co jest pod wodą. To, czego nie widać, czyli odpowiedź na pytanie, dlaczego ten człowiek w przeciwieństwie do swoich kolegów tak mocno wszedł w eksperymenty z substancjami, że rozwinęło się regularne branie. Przecież jest wielu takich, którzy mają za sobą doświadczenie na poziomie używania okazjonalnego i na tym poziomie pozostają jeszcze przez parę lat. Do czasu, gdy im się zmieni perspektywa życiowa: poznają dziewczyny, ożenią się, dzieci im się urodzą, pójdą na studia. Jednak dla niektórych na poziomie używania okazjonalnego ten stan wywołany przez substancję jest tak atrakcyjny, że zażywają coraz więcej i więcej. Aż zaczynają ponosić szkody.
A gdybyśmy mieli zajrzeć głębiej, co kryje się za tym dążeniem do przyjemności?
Według mnie są trzy najważniejsze grupy powodów uzależnienia. Pierwszym są potrzeby psychologiczne, głównie akceptacja i przynależność, czyli podstawy poczucia bezpieczeństwa. Narkotyki i alkohol są narzędziami realizacji tych potrzeb. Jeśli jestem niski, z lekką nadwagą, mam krótkie nóżki, jeszcze do tego jestem łysy, to jako nastolatek mam prawo czuć się średnio komfortowo. Gdybym w wieku nastu lat miał dostęp do amfetaminy i odkryłbym, jak ona działa, to niewątpliwie ona by mi pomogła budować pozycję w grupie rówieśniczej.
Drugi worek powodów to są cele rozwojowe, czyli budowanie własnej tożsamości. Chodzi o odpowiedź na pytanie, kim ja właściwie jestem i co mnie kręci. Tutaj mamy ten bunt nastoletni, a substancje też są sposobem na to, żeby zaistnieć, żeby trochę się zbuntować, zbudować tożsamość. Trzecia grupa powodów, która dotyczy absolutnie najszerszej grupy osób, to jest regulacja napięcia emocjonalnego. Jest mi źle – biorę – jest mi dobrze. Tutaj już ta przyjemność jest bardzo wyraźna.
Doświadczenie pustki relacyjnej, czyli to, że młodym ludziom brakuje dziś relacji, w których czują się widziani, słyszani i akceptowani, może też mieć wpływ na rozwój uzależnienia?
To jest bardzo szeroki temat. Jednak w dużym skrócie: chcę podkreślić odpowiedzialność dorosłych, bo to my dorośli kreujemy rzeczywistość rozwoju młodych ludzi. My, dorośli biegamy, nie mamy czasu, ganiamy z pracy do pracy. Sami odraczamy te relacje, bo mamy inne ważne zadania do wykonania. Jeszcze 50 lat temu większość ludzi w Polsce jadła wspólnie posiłki. Dziś wspólny obiad to jest właściwie ewenement. Może w niedzielę i to też tylko wtedy jak babcia przyjdzie, a tak to wszyscy jedzą posiłki w swoich pokojach, często przed komputerami albo na mieście.
Pędzimy, nie spotkamy się. Uważam, że to jest nasza wina – po prostu zbyt szybko zaczęliśmy żyć. Nowe technologie miały nam ułatwiać i powodować, że będziemy mieli więcej wolnego czasu, a się okazuje, że z dekady na dekadę gonimy coraz bardziej i mamy tego czasu coraz mniej. Coraz bardziej jesteśmy zmęczeni i coraz mniej mamy ochotę kontaktować się z innymi ludźmi.
Nie uczymy też emocjonalnych relacji naszych bliskich, bo w tym pośpiechu mamy jako dorośli coraz więcej problemów emocjonalnych sami ze sobą. Tłumimy emocje, nie rozmawiamy o nich i robimy dobrą minę do złej gry. Udajemy, że jesteśmy silni, a w środku płaczemy bez łez. Nie pokazujemy naszym dzieciom, że emocje to jest ważny element życia, że mamy prawo się bać, być niepewni, wstydzić się, zazdrościć. To jest naturalna rzecz, że możemy się złościć. Ale czymś innym jest odczuwać złość a czymś innym być agresywnym. Większość rodziców nie uczy swoich dzieci rozmowy o emocjach. Coraz mniej jest też okazywania sobie wzajemnych uczuć między rodzicami, więc ci młodzi ludzie się też tego nie uczą.
Natomiast drugim aspektem są skutki pandemii. Kiedyś się zastanawiałem, po co nastolatkowie chodzą do szkoły. Co może być atrakcyjnego w szkole? Po wielu rozmowach z nastolatkami to odkryłem: przerwy. Oni chodzą do szkoły na przerwy, cała reszta jest raczej utrapieniem, ale przerwy są tym, co uczy ich życia. Jeden się obrazi, drugi się uśmiechnie, ktoś kogoś po prostu szturchnie, a tu się ktoś przytuli. To tam, w czasie przerw, rodzą się kompetencje społeczne i kompetencje emocjonalne. Przecież my dorośli dla nastolatków nie jesteśmy już autorytetem ani wzorcem – oni się identyfikują z grupą rówieśniczą, co jest normą rozwojową. Natomiast, jak pandemia im tę grupę rówieśniczą zabrała na prawie 2 lata, no to niestety dziś mamy tego żniwo. Stąd mamy tyle przypadków różnego rodzaju zaburzeń lękowych, zaburzeń kompulsywnych, bo to wszystko wynika z braku kompetencji do radzenia sobie z własnymi trudnościami, w tym z trudnościami relacyjnymi.
Na czym polega profilaktyka uzależnień?
Jestem psychologiem ze starego kształcenia, w którym uważano, że nic ponad relację. Relacja terapeutyczna jest podstawowym czynnikiem leczącym i profilaktycznym. Tak samo w domu. Jeśli nie ma relacji, to nie ma profilaktyki. Profilaktyka to wychowanie, to uczenie kompetencji społecznych, emocjonalnych, uczenie radzenia sobie w trudnych sytuacjach życiowych.
Tu się pojawia pytanie, jakich rodziców potrzebują nasze dzieci. Bardzo często pytam o to rodziców. Padają odpowiedzi: uczciwych, mądrych itp. A jak pytam dzieci, to one mówią: szczęśliwych, uśmiechniętych, radosnych, takich, którzy mają dobry humor i dają dobrą energię. Którzy potrafią przytulić, uśmiechnąć się, poklepać po ramieniu, powiedzieć: wszystko będzie dobrze. A nie sfrustrowanych, którzy mają wymagania, oczekiwania i głównie by chcieli, żeby dziecko się świetnie uczyło i było grzeczne.
Jednocześnie nie mając czasu na to, żeby uczciwie z dzieckiem pogadać, bo często, jak pytam rodziców, czy oni wiedzą, jakiej muzyki słucha ich dziecko, to nie mają bladego pojęcia. Albo jakie przedmioty ze szkoły najbardziej lubią – nie wiedzą. Ale wiedzą, z jakich mają najlepsze oceny. Wiedza rodziców o swoich dzieciach jest niestety coraz mniejsza i myślę, że w związku z tym te relacje się rozjeżdżają.
A co mogą robić rodzice, żeby te relacje wzmacniać?
Po pierwsze zadbać o siebie. Fizyka, prawo zachowania energii: jak nie mam, to nie dam. A poza tym po prostu towarzyszenie dziecku. Były swego czasu kampanie antynarkotykowe, w tym dwie, które uważam za rewelacyjne. One nie były właściwie o narkotykach. Tam były po prostu hasła przewodnie dla rodziców. Pierwsze: znajdź czas dla swojego dziecka. Drugie: rozmawiaj więcej ze swoim dzieckiem.
Myślę sobie, że tu jest klucz. Jeśli ja sobie zdam sprawę, że jestem rodzicem, który poza spłodzeniem dziecka bierze odpowiedzialność za jego wychowanie, to przyjmuję, że muszę być swego rodzaju wzorcem. I muszę mieć świadomość tego, że w okolicach 12. roku życia moja rola się zaczyna kończyć i przejmują ją jego koledzy i koleżanki.
Tak więc mam 12 lat na to, żeby zbudować taki fundament, że jak to moje dziecko wejdzie nawet w najbardziej parszywe towarzystwo, to ten fundament to wytrzyma. Dziecko się poobija, porani, pokaleczy, poeksperymentuje, ale 5 lat później stanie na nogi i pójdzie w życie. Jak ja tego fundamentu nie zbuduję, to ci jego parszywi koledzy go zbudują. Ale wtedy szans na to, że on pójdzie w normalne życie, już raczej nie będzie.
Jak Pan proponuje spędzić te 12 lat?
Przytulać. Okazywać prawdziwe emocje. Być absolutnie autentycznym w kontakcie. Czyli jeśli mi coś nie pasuje, to mówię, że mi nie pasuje. Jeśli moje dziecko zrobiło coś średnio, to mówię, że zrobiło to średnio, a nie że, jak narysuje kropki i trzy kreski to cała rodzina się przez pół roku zachwyca, jaki piękny jeż. A to jest tylko kropka i trzy kreski.
Tak więc z jednej strony wymagać od dziecka, ale czegoś, co jest realne. Moja prababka kiedyś mówiła tak: w miłości i gniewie co człowiek czyni, nie wie. I to jest sedno. Gdy nami targają emocje, to robimy rzeczy, których później żałujemy. Jako rodzic dwójki dzieci miałem taki okres, że bardzo dużo pracowałem i oczywiście miałem wyrzuty sumienia. To poczucie winy, że nie jestem tyle z dziećmi, ile wyobrażam sobie, że powinienem być, powodował, że na parę rzeczy przymykałem oko. Chciałem zadośćuczynić, w związku z tym też te moje wymagania wobec dzieci były nie takie, jakbym sobie wyobrażał, że powinny być. I myślę, że miłość do dzieci niestety trochę przytępia nam czułki wychowawcze, bo powoduje, że my stosunkowo mało wymagamy. Chcemy tylko kochać i w pewnym sensie tworzymy takich królewiczy, którzy później głównie chcą czegoś, a trudno jest im dawać z siebie.
Według mnie wic polega na znalezieniu złotego środka między obowiązkami a przyjemnością. Nie ma żadnego problemu, żeby 3-latek w domu miał pewne obowiązki i nie ma nic złego w tym, żeby 3-latek dostał reprymendę, jeśli coś zrobi nie tak. Ale też uważam, że ten sam 3-latek powinien zostać przytulony, pogłaskany i doceniony w momencie, kiedy zrobi coś – uwaga! – w normie. Nie ponad normę, tylko w normie. Większość nas, rodziców, nie zwraca na to uwagi. Jak coś jest normą, to jest normalne. Ale dla dziecka często to utrzymanie normy już jest wyczynem.
To jest znowu powiązane z tym, jak my szybko zaczęliśmy żyć. Po prostu przestaliśmy na parę ważnych rzeczy zwracać uwagę. To jak z pociągiem: jak on szybko jedzie, to wielu rzeczy się po prostu nie zobaczy.